pict На главную сайта   Все о Ружанах pict
pict  
 

PIĘKNE ŻYCIE
Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

(wyciąg)

Kociewskie Stowarzyszenie Edukacji i Kultury “Ognisko” Starogard Gdański 2014.

См. этот текст в переводе на русский язык.

Назад Оглавление Далее

Luśka 1 rok i 4 miesiace

Więc byłem w Bobrowiczach. Ludność z dużym szacunkiem odnosiła się do mnie, zresztą jak do większości nauczycieli. Kłaniali się w pas. Uważali nauczyciela za człowieka, z którym nie mogli się równać.

31 marca 1933 roku urodziła się Luśka. Poród odbył się w szpitalu w Kosowie. Tydzień po porodzie zmarła matka Luśki. To była dla mnie wielka tragedia. Pogrzebem zajął się brat zmarłej, Witek. Trzeciego dnia po pogrzebie odbyły się chrzciny Luśki i Luśka pozostała u Strażeckich, a ja pojechałem do Bobrowicz (40 kilometrów od Zapola). Z dużym trudem przeżyłem do wakacji i poprosiłem o przeniesienie bliżej (18 km) od Zapola do Choroszczy.

Po paru tygodniach pojechałem do rodziców do Białachowa. Tu {25} namówiłem Klarę (siostrę), aby po wakacjach pojechała ze mną na Polesie i zajęła się Luśką.

Pojechaliśmy do Bobrowicz, a stamtąd furmankami 40 kilometry do Choroszczy. Tam budynku szkolnego nie było. Szkoła i mieszkanie dla nauczyciela mieściły się w chatach wiejskich wynajętych u miejscowych rolników.

Luśkę zabrałem do siebie i tak w trójkę z Klarą gospodarzyliśmy w Choroszczy do lipca 1935 roku, kiedy wyjechaliśmy do rodziców na Pomorze.

Po wakacjach Luśka została pod opieką Klary w Białachowie, a ja sam pojechałem na Polesie.

 


Rodzice Janki z Luśkę
Stefanię i Jozef Gajewsky

W styczniu 1935 poznałem Jankę. 23 grudnia 1935 roku ożeniłem się. Po ślubie pojechaliśmy do Białachowa. Zabraliśmy Luśkę i od tego czasu zaczęło się moje nowe życie.

Janka miała rodziców w Różanie – 40 kilometrów od Choroszczy. Różana była miasteczkiem liczącym około 5 tysięcy mieszkańców. Tak jak w każ-dym miasteczku było 40 procent Żydów (kupcy i rzemieślnicy), około 40 {26} procent Białorusinów i 20 procent Polaków (rolników i pracowników umysłowych).

Janki rodzice mieli nieduże gospodarstwo rolne i warsztat garncarski. Żyli nieźle z garncarstwa, dlatego mogli wykształcić dwie córki na nauczycielki. Rodzice byli prawosławni, mówili w domu po polsku, czuli się Polakami. Matka Janki pochodziła z rodziny katolickiej, a ojciec (Gajewski) też wywodził się z rodziny polskiej. Rodzeństwo Janki to Marysia, córka ojca z pierwszego małżeństwa, Janek (wtedy żonaty) – miał warsztat garncarski i parę hektarów ziemi, Stefek – skończył kurs dokształcający i był kierownikiem agencji pocztowej i też uprawiał garncarstwo artystyczne. Stefek zginął jako żołnierz polski w czasie wojny w 1945 roku. Dalsze rodzeństwo Janki to Halina, nauczycielka, i Jerzy - pracował przy ojcu. Rodzeństwo Janki i ona sama w 1930 roku przeszło z prawosławia na katolicyzm.


1935

Janka po ukończeniu Seminarium Nauczycielskiego u Sióstr Niepokalanek w Słonimie w roku 1932 rok nie miała pracy. Uczyła w szkole bezpłatnie cały rok, aby w następnym otrzymać pracę. W tych latach było dziesięć tysięcy nauczycieli bez pracy, a ja uczyłem sam w szkole, w której miałem 140 uczniów.

W rok po ślubie Janka otrzymała pracę w szkole razem ze mną w Choroszczy, gdzie byliśmy do 20 sierpnia 1938 roku.

Trzy lata naszego pobytu w Choroszczy to był dla nas najpiękniejszy okres w naszym życiu. {27} 5 czerwca 1937 roku urodził się w szpitalu w Kosowie Zenek. Obecnie było nas czworo. Nowe obowiązki i nowe radości.

Ludność Choroszczy była dla nas bardzo życzliwa. Jak w prawie każdej wsi, działała tajna organizacja komunistyczna. Mimo że były naciski na nauczycieli, aby ujawniać działaczy komunistycznych, ja nie śledziłem ich działalności, chociaż od dzieci I i II klasy dowiadywałem się o ich wrogiej dla państwa pracy. Ja widziałem ich biedę i poniżanie ich przez urzędników polskich.


7 miesięcy po ślubie

Z policją się nie kumałem, chociaż jednego, którego poz {28} nałem w pierwszym dniu mojego przyjazdu na Polesie, odwiedzałem w jego rodzinie. On został w 1929 roku karnie przeniesiony ze Starogardu na Polesie. W tych latach (1929 – 1934) wielu policjantów i nauczycieli z Pomorza przenoszono karnie (bez podania powodu) na Polesie za sprzyjanie opozycji Piłsudskiego i za nieangażowanie się w pracy w „Strzelcu” – młodzieżowej organizacji wojskowej.

Ten policjant powiedział mi, że głównym zadaniem policji na Polesiu była walka z komunistami i działalnością na rzecz narodu białoruskiego. Złodziei i żadnych napadów czy rabunków na Polesiu nie było. {29}


Luśka z Zenekiem
w Choroszczy
maj 1938 rok

1 września 1938 roku zostaliśmy na własną prośbę przeniesieni do szkoły w Wólce Telechańskiej, pięknej miejscowości nad Kanałem Ogińskiego, dwa kilometry od gminnej miejscowości Telechany, gdzie był lekarz, poczta, kościół i stacja kolei wąskotorowej, która łączyła nas ze światem. Każdego roku na letnie wakacje wyjeżdżaliśmy do Białachowa. Bywaliśmy też u Cesi (siostry) w Gdańsku czy na jednodniowych wycieczkach w Gdyni. Odwiedzaliśmy też Helenę (siostrę) w Klaskawie.

Tego lata Leosia, żona Jana (brata), zaproponowała nam, abyśmy zaangażowali jako pomoc domową, wtedy nazywaną służącą, Jadzię z Cieciorki. Jadzia się zgodziła. Uzgodniliśmy, że otrzyma 15 zł miesięcznie i utrzymanie. Ona zajmie się opieką nad Zenkiem i Luśką. Luśka miała wtedy 5 lat, a Zenek rok. Będzie przygotowywała śniadania, obiady i kolacje. Będzie też prać i sprzątać.


Janka z Luśka i Zenekiem
w Wólce Telechańskiej

Było nam lżej. Mieliśmy więcej czasu na odwiedziny znajomych. Jadzia była rok, do wakacji 1939 roku. Po wakacjach zaangażowaliśmy Władkę spod Gniezna.

W Wólce był budynek szkolny, oczywiście drewniany, ale wygodny. Mieszkanie miało dwa duże pokoje, trzeci – mały, z kuchenką (dla służącej) – i dużą kuchnię. W drugiej części były dwie sale lekcyjne i kancelaria, w której całymi wieczorami przebywałem. Tam też miałem trzylampowe radio. Można było słuchać stacji zagranicznych. Często z ciekawości słuchałem Mińska. Wtedy już rozumiałem po rusku.

Wieś miała około 1000 mieszkańców. Uczniów było 160, dwóch nauczycieli, 5 klas. Przy szkole była 1/4 ha działka rolnicza. Ja ją uprawiałem, aby mieć różne warzywa, których tam nie znano, na przykład pomidory, a głównie, aby pokazać dobrą uprawę. Wtedy już stosowałem nawozy sztuczne, które sprowadzałem pocztą i o których tam nikt nie słyszał. Zbiory też miałem rekordowe. Miałem piękne pomidory, które rozdawałam też dzieciom. Na tej działce w Wólce w 1939 roku zasiałem 20 arów owsa z zastosowaniem nawozów sztucznych, które (i nasiona) sprowadzałem z zakładów ogrodniczych Hozakows-kiego w Toruniu. Miało to być poletko pokazowe. Owies wyrósł bardzo piękny. Przy obecności wielu rolników sam skosiłem.

Na Polesiu do sprzętu zboża używano tylko sierpów. Kosy mieli do koszenia traw na siano. Sprzęt zbóż należał do kobiet. Mężczyźni tylko zwozili do stodół.

Po skoszeniu mojego owsa kilka dni sechł na pokosach. Kiedy był suchy, zbliżała się chmura deszczowa. Poprosiłem dwie rodziny {30} sąsiadów. Przybiegli i w paru minutach związali, zestawili i po polsku nakryli snopami.

Lunął deszcz, a ja dwóch ojców z tych rodzin zaprosiłem do mieszkania. Postawiłem pół litra wódki, Janka podała kiełbasę i popijaliśmy. Tam, na Polesiu, nie było zwyczaju, aby nauczyciel z chłopami pił wódkę. Jak się później okazało, ci dwaj mężczyźni byli przywódcami komunistów i po wkroczeniu Sowietów przewodniczącymi komitetu rewolucyjnego, który zajmował się rabowaniem i mordowaniem bogatszych Polaków. Wielu nauczycieli wtedy zginęło z rąk miejscowej ludności..

17 września, w dzień przekroczenia granicy Polski przez Armię Czerwoną, w Wólce z miejscowych mężczyzn utworzono zbrojny oddział z karabinami, a do mnie przyszli ci dwaj przedstawiciele Komitetu i zapewnili mnie, że nam się nic nie stanie, bo jestem dobrym człowiekiem. Co nie przeszkadzało wysłać konno delegacji do Choroszczy (60 km) o moją tam opinię, którą otrzymali dla mnie pochlebną.

 

Wrócę do 1 września 1939 roku, do dni, kiedy Niemcy rozpoczęli wojnę z Polską. Polska czekała na pomoc Francji i Anglii, ale oni nie chcieli umierać za Gdańsk. Uczyliśmy do 17 września.

Od czasu do czasu przelatywały niemieckie samoloty, a w dali było słychać wybuchy. Niemcy doszli już do Buga, a Warszawa jeszcze się broniła. Prezydent Warszawy Starzyński nawoływał przez radio do obrony Warszawy i Polski. 17 września radio warszawskie podało, że Sowieci przekroczyli granice Polski. Nastawiłem na radiostację z Mińska, a tam co chwilę podawano po rusku i po polsku, że rząd Polski „uszedł” do Rumunii, a władze radzieckie wkraczają na Zachodnią Białoruś i Ukrainę dla obrony braci Białorusinów i Ukraińców.

W południe przyszli ci dwaj poprzednio wspomniani sąsiedzi i poprosili o wysłuchanie komunikatów z Mińska. Po kilku godzinach przemaszerował przez wieś wspomniany poprzednio oddział. Poszli do Telechan, gdzie był posterunek policji, ale policjantów już na posterunku nie było. Pokryli się.

Do szkoły zbiegła się cała wieś. Poprosili o wejście do kancelarii, gdzie miałem radio, wystawili je na okno, a ludzie słuchali komunikatów z Mińska. Krzyki, wiwaty, płacz radości, śpiewy, tańce trwały od tego czasu przez kilkanaście dni. Poprosili do kuchni, gdzie gotowali mięso ze zrabowanych u Polaków świń. Potem poprosili jeszcze o jeden pokój. Co miałem mówić – pozwoliłem. Panowała radość nie {31} do opisania. Był czas zbiorów i siewów jesiennych, ale ludzie nie pracowali. Wierzyli, że teraz z Rosji wszystko przywiozą, że będzie raj.

25 września (chyba) Komitet zapowiedział, aby cała wieś poszła do Telechan na powitanie wojska radzieckiego. Ja namalowałem dużą czerwoną gwiazdę, inni transparenty i poszliśmy.

W Telechanach zebrały się tłumy ludzi. Czekali na przyjazd wojska. Na czele byli przywódcy Komitetów Rewolucyjnych, rabin żydowski, pop prawosławny i ksiądz katolicki.

Nareszcie przyjechali. Powitał ich po rosyjsku rabin z chlebem i solą, a oni się zdziwili, że daje im chleb. Ktoś z nich powiedział: „Chleb? Chleba nam nie nada, u nas mnogo, a soli skolko choczesz, zawalis”.

Na trzeci dzień po „wyzwoleniu” (19 września) odbyło się zebranie w szkole, na które też nas poproszono. Główną sprawą była nauka w szkole. Nauka miała się odbywać w języku ruskim, dlatego nas, polskich nauczycieli, wcale nie brali pod uwagę.

Wybrano trzech nauczycieli spośród chłopów. Jednego z nich zapytano: „Bukwy znajesz?”. A on odpowiedział: „Znaju”. „Tak ty pierwyj kłas możesz uczyć “.

Nam strach było wychodzić z domu, a tu chleba zabrakło. Nie było co jeść, tylko warzywa w ogródku, ale bez mięsa, tłuszczu i mleka dla 1,2- letniego Zenka. Wtedy postanowiliśmy, aby Janka poszła w tej sprawie do Komitetu. Poszła. Powiedziała do nich po rusku: „Przyszłam z wami porozmawiać. Ja Białorusinka. Umiem czytać i pisać po rosyjsku”. I pokazała im swoje świadectwo maturalne, gdzie miała ocenę z drugiego języka obcego – białoruskiego. Janka też w czasie pierwszej wojny była z rodzicami w głębi Rosji i tam chodziła do szkoły rosyjskiej.

Członkowie Komitetu zdębieli, gdy usłyszeli, że Janka mówi po rusku. Udobruchali się i zaangażowali Jankę na nauczycielkę, i zaraz przysłali bochenek chleba. Od tego czasu ludzie przynosili nam chleb, słoninę i mleko.

Jeszcze przed zaangażowaniem Janki przyjechał do Wólki sowiecki zastępca inspektora szkolnego. Na zebranie kazał zawołać mnie i tam na zebraniu zwracał się do mnie (po rusku) jak do przyszłego kierownika szkoły. Po pewnym czasie ktoś z Komitetu przerwał mu i powiedział po rusku: „Jak to, on ma uczyć nasze dzieci? Przecież on nie mówi po rusku?”. Na to inspektor: „On prędzej nauczy się naszej mowy, niż wy zdobędziecie wiedzę, jaką on posiada”.

Rozpoczęła się gorąca dyskusja, w wyniku której ja miałem od jutra uczyć. Na drugi dzień zamiast do klasy poszedłem do Komitetu. Tam usłyszałem: „Nie lzia, iditie domoj”. Poszedłem do domu. {32}

Po trzech dniach znowu przyjechał ten inspektor. Poszedł do Komitetu w kancelarii i stamtąd słyszałem długą, głośną rozmowę, po której ten inspektor sam przyszedł do nas do mieszkania i czysto po polsku powiedział, że jest Polakiem, ale polską mową nie chce drażnić ludzi i mówi po rusku. Rzekł mi, abym nie mówił o tym ludziom. Ten inspektor, to Stanisław Radkiewicz, który w latach 1945 – 1956 był u nas w Polsce ministrem bezpieczeństwa. Pochodził ze wsi Hoszczewo w powiecie kosowskim, z rodziny polskiej, która w domu mówiła więcej po rusku niż po polsku. Tylko tyle, że byli katolikami.

W roku 1928 ojciec Stanisława Radkiewicza zabrał syna i tajnie przeszedł do Związku Radzieckiego. Tam ich rozdzielili i syna Stanisława umieścili w domu dziecka, gdzie ukończył 10-latkę i kurs polityczny. Po czym posłali go tajnie do Polski, gdzie w Zagłębiu organizował propagandę komunistyczną. Kiedy 1 września 1939 roku wybuchła wojna, wrócił na Polesie i tu po wkroczeniu wojsk radzieckich został zastępcą inspektora szkolnego.

Wracam do tego, jak Radkiewicz przyszedł do nas do mieszkania. Powiedział, że dogadał się z Komitetem, że od jutra mam ponownie iść do szkoły.

Ja na drugi dzień znowu poszedłem najpierw do Komitetu i teraz miałem iść, ale za mną poszło dwóch z Komitetu z karabinami. Weszliśmy do klasy. Dzieci wstały, a jeden z Komitetu powiedział po rusku, że ja będę uczył, a że nie umiem mówić po rusku, to będę mówił po polsku, „ale wy, dzieci, odpowiadajcie po rusku”. Potem dodał: „Możetie siedit w szapkach, akoszków (okien) nie pozwalajtie otkrywać, a papieroski toże możetie kuryć”. Następnie ci dwaj z karabinami usiedli w ławkach. Ja zacząłem lekcję arytmetyki. Mówiłem po polsku, a dzieci z początku po rusku, a potem odpowiadały po polsku. Wtedy ci dwaj z Komitetu wstali, podeszli do mnie i powiedzieli: „Iditie domoj”. I poszedłem do domu.

Po godzinie przyszedł do mnie jeden i w zaufaniu powiedział, że są rozmowy w Komitecie, aby mnie zabić. Wtedy szybko wyszedłem do Telechan, gdzie urzędował Radkiewicz. Powiedziałem mu o zdarzeniu (po polsku) i prosiłem, aby przyjechał i mnie odwołał z funkcji nauczyciela. On na to, że organizuje się w Kosowie kurs języka rosyjskiego dla polskich nauczycieli i tam mnie skierował oraz dał pisemko do Komitetu.

Na drugi dzień wyjechałem do Kosowa, a Janka uczyła dalej.

W Kosowie na kursie było około dwudziestu nauczycieli polskich, sami znajomi, także Danek, mąż siostry Janki, też Witek Strażecki, {33} który zdążył już się zaprzyjaźnić z Radkiewiczem.

Często w trójkę dyskutowaliśmy o przyszłości Polski. Radkiewicz twierdził, że dojdzie do wojny Rosji z Niemcami, a Polska zostanie siedemnastą republiką radziecką i wtedy możemy do niego się zgłosić.

Kurs miał trwać miesiąc. Po dwóch tygodniach przyjechała do mnie Janka. Tu spotkaliśmy się z dobrym znajomym nauczycielem, znającym dobrze język rosyjski, aby nam pomógł przenieść się do Iwacewicz, tam gdzie on uczył. Poszliśmy razem do kierowniczki ONO (głównej inspektorki szkolnej). Tam ten kolega przedstawił Jankę jako nauczycielkę języka białoruskiego, a mnie jako znającego dobrze język niemiecki i argumentował, że tacy nauczyciele są potrzebni szkole w Iwacewiczach.

Po krótkim egzaminie inspektorka zgodziła się i napisała na świstku papieru ołówkiem do Komitetu w Wólce, że nas przenosi do Iwacewicz. Po skończonym kursie wróciłem do Wólki i przedstawiłem pismo o przeniesieniu Komitetowi. Oni chętnie wyrazili zgodę.

Zorganizowałem trzy furmanki. Załadowaliśmy część nasz mebli i rzeczy, bez tego, co zostało w zajętych przez Komitet pokoju, kuchni i kancelarii. Ludzie patrzyli na nasze „bogactwo” i milczeli.

 

 

Назад Оглавление Далее
 

Яндекс.Метрика